czwartek, 24 maja 2012

czy w sztuce jest możliwy humanizm



Wydaje się czymś właściwym i przydatnym ożywienie refleksji nad człowiekiem i artystą u progu XXI wieku. Unikniemy przynajmniej chociażby w ten sposób zarzutu „zbrodniczej beztroski”,[1] na wypadek, gdyby komuś kiedyś przyszła ochota na historyczne rozliczenie. Zapewne zamiar ten poprzestać mógłby na sondowaniu aktualnego stanu umysłowości i duchowości samego człowieka. Lecz ponieważ nasza codzienna aktywność dotyczy sztuki, siłą rzeczy uzasadnienie ma łączenie bardziej ogólnego w charakterze namysłu nad nami (człowiekiem) z aspektem dotyczącym cech twórcy współczesnego i wynikających zeń kulturowych konstatacji.

Myśląc w obszarach tych zagadnień automatycznie pojawia się kategoria humanizmu. A z kolei ta bliska nam jest poprzez lekcję egzystencjalizmu. Pojęcie humanizmu miało u reprezentanta egzystencjalistycznej postawy życiowo-intelektualno-filozoficznej swoją ironiczną interpretację. Albert Camus[2] pisał „głupota upiera się zawsze, zauważono by to, gdyby człowiek nie myślał stale o sobie. Nasi współobywatele byli pod tym względem tacy sami jak wszyscy, myśleli o sobie, inaczej mówiąc, byli humanistami: nie wierzyli w zarazy.” Humanizm wszak, jednak nie z ignorancji a raczej w pełni świadomego wyboru, emancypował człowieka z uzależniających i ograniczających – jak twierdził – relacji ze strukturami społecznymi i ideowymi reprezentującymi Boga na ziemi. Zatem wprowadzał ogląd spraw z laickiego, hoministycznego - w skrajnych przypadkach - stanowiska refleksyjnego. Co miało konsekwencje w antropocentrycznym ukierunkowaniu zainteresowań i odkryciu oraz akceptacji znaczenia indywidualnego bytu osoby i jego przejawów. 

Aktualny status politycznej europejskiej jedności powoduje dodatkowo wzmocnienie siły z jaką odczuwamy osiągnięcia (zawsze duchowo aktywne) starożytnej myśli, kultury i sztuki greckiej i rzymskiej. Jednak najsilniejszym wiązaniem Europy od dwóch tysięcy lat było (jest?) chrześcijaństwo. Massimo Lippi[3], współczesny rzeźbiarz włoski, mówi zrozpaczony, że „kończy się zdumienie geniuszu chrześcijaństwa, które sprawiło, że dusza wibrowała duchowymi wizjami i echami nadprzyrodzonymi w twardym kamieniu albo polichromowanym drewnie.” I uwiąd nadprzyrodzonej motywacji („usunięcie języka uniwersalnego”) u artystów, widzi jako przyczynę kryzysu sztuki, która jest teraz  tylko insynuacją artystyczną i towarem. A nawet gorzej, bo – według niego - perwersją i emblematem bogactwa.

Dla tego wyjątkowo natchnionego artysty „prawdziwa sztuka  to nie jakiś czas, epoka, to jest proroctwo, które wstrzela się w historię, które przerywa historię i język”. Pozorną sprzeczność lecz w istocie najgłębsze dopełnienie tego rozumienia znajdujemy w opinii Alicji Kępińskiej o Mario Merz’u[4], odwołującym się nie do wiary religijnej ale wartości samej kultury i natury – pisze ona: „dzieło to pragnie objąć całość losu człowieka, którego przeznaczeniem jest i kultura, i natura, który powinien odzyskać utraconą jedność ze swoim czasem i swoją historią, na nowo dotknąć fundamentów swego bytowania.”
płaskorzeźba Kazimierza Kalkowskiego

              Spostrzeżenia te uświadamiają nam zatem pilną potrzebę postawionych przed sobą na początku zadań, traktowanych od tej pory już nie tylko wyłącznie w perspektywie praktycyzmu poznawczego lecz ważkiego zobowiązania. Tak byśmy określili możliwości ewentualnej szansy na wyrwanie się z „zamkniętego kręgu niesprecyzowanych odczuć”[5] „dni bez kierunku”.[6]  I szczególnie dlatego, że – przytaczam także za Camus’em – artysta ma więcej praw niż kto inny. Na tyle więcej, że zapraszając innych do wystawy posuwa się do zachęcania ich, by „opowiedzieli się po stronie zła” i „wcielili w rolę katów”.[7] Unaocznić miały to, na szczęście, jedynie stworzone prace. Tą w sposób skrajnie  ponury spektakularną propozycję złożył Artur Żmijewski wybranym przez siebie uczestnikom wystawy „Partaitag”. Skądinąd właśnie owa postludzka aura nieczułości (Lippi) i braku jakichkolwiek ograniczeń (także etycznych) jest bardzo rozpowszechnioną postawą światopoglądową  nowych strategii artystycznych.

Sytuacja, w której tego typu wyzywające, a nawet dotkliwe, działania stają się powszechne domaga się riposty z naszej strony jako, że jesteśmy wydani na jej dezorientujące działanie. Przytaczany tu egzystencjalista[8] ustami jednego z bohaterów powieści wyznawał wręcz kategorycznie, iż idea jest czymś mizernym od kiedy odwraca się od miłości. Co dodatkowo wzmocnił metaforą budowy miasta tyłem do zatoki, co sprawiało, że „niepodobna dostrzec morza, którego zawsze trzeba szukać”.[9]

Pojawia się zatem zasadnicze pytanie czy artyście w imię absolutnej wolności wolno posuwać się do rzeczy jednoznacznie wątpliwych. Z drugiej strony przepastną wręcz naturę obnaża umysłowość o sforsowanych samo ograniczających barierach. Chyba, że u podłoża  prowokacji leży pewność zobojętnienia i skryta zepchnięta w najgłębsze rejony podświadomości potrzeba wyczekiwanej reakcji (znaku) ze strony oglądających. Byłoby więc takie działanie absurdalnym ale jednocześnie rozpaczliwym wołaniem o pomoc.  Liczyć się jednak ono  musi ze skutkami często opacznymi dla artefaktu jak zniszczenie, pikieta, sąd, a wydaje się, że o nich zapomina. Bo chociaż sztukę prowokacyjną cechuje jakaś nieważkość - jak uważa Joanna Satsiak[10] - to musi ona zapłacić cenę przekroczenia, która kiedyś była ceną najwyższą. A dzisiaj liczy - w sposób wyrachowany - na skandal, co jest jednoznaczne z sukcesem medialnym.

              Arsenał środków tak realizowanych strategii post-sztuki czy jak chce Stefan Morawski po-sztuki świadczyć może także o desperackiej próbie kształtowania czegoś w rodzaju sztuki totalnej, zdolnej podjąć morderczą rywalizację o rozgłos z tabloidalnymi mediami reklamy. Przekonany jestem, że mówię jako reprezentant starego świata (humanizmu) w ponowoczesnej epoce neodadaistycznych i postkonceptualnych - podlegających rozmaitym fluktuacjom - prądów artystycznych. Wiem na ile nowa jest sytuacja ludzka i że chcąc odwoływać się do pozytywnych modeli myślowych najlepiej opatrzyć je przedrostkiem neo, tak by wyrażały one wolę - chociaż częściowej - rekonstrukcji ich wartościowych elementów. Jednak czy możliwa jest do pomyślenia idea nowego humanizmu, który pozwoliłby na jakiś horyzont, wynikający z chęci oddalenia się od bezosobowej próżni ideologicznej doby dzisiejszej?

              Chrześcijaństwo i mity śródziemnomorskie to realne rękojmie kultury. Mogą nimi być także immanentne wartości sztuki. Jak uważał bowiem Jan Cybis[11] malarstwo ma zbawczo wyzwalać, w czym przypomniał wcześniejsze wypowiedzi Cezanne’a. Ważne miejsce ma tu także stanowisko artystów w przypisywaniu odpowiedniej roli własnej dyscyplinie. Masimmo Lippi proponuje artystom na powrót chrześcijaństwo zamiast „ciemnej zdesperowanej miłości”, wiąże on respekt wobec człowieka z respektem wobec Boga, gdyż jest przekonany o związku ludzkiej indywidualności z boską transcendencją i absolutem. Przytacza nawet jako aktualne wyznanie artystów z Sieny z 1352 roku, którzy przeżywszy epidemię dżumy deklarowali: „My jesteśmy dzięki łasce bożej tymi, którzy ukazują ludziom prostym rzeczy cudowne, stworzone w cnocie świętej wiary.”[12]

Ciągle inspiruje interpretacja mitologii, pożywka kultury greckiej i hellenistycznej, która wprowadza w „święty las symboli” (Lippi). Anna Wrońska[13] stawia pytanie: „czy można jeszcze, zamiast zajmować się rozważaniami nad współczesnymi racjami istnienia sztuki, bez ironii podjąć temat mitu?” Wiązałoby się to bowiem z odwróceniem dzisiejszego porządku  wartości pojęciowych, gdyż - wyjaśnia -  trzeba by „zająć się człowiekiem – nie artystą, losem – nie sztuką, klasycznym tematem – nie popkulturą?”. Z kolei Joanna Stasiak przypomina, że w antycznym rozumieniu sztuka jest prawdą, co może mieć ożywczą wartość uprzytomnienia i przywrócenia jej znaczenia. Wydaje się, że artysta dzisiejszy znajdzie, i znajduje, możliwą do reinterpretacji przestrzeń ideowo-myślową w świecie mitów i symboli.

              Charakteryzując dzisiejszą sytuację kulturową Stasiak formułuje dobitne określenia o „czasach wzbierającego barbarzyństwa”, których sztuka ma jako temat brutalizm, feminizm i szaleństwo. Jej bezpardonowa diagnoza, rodzi bardzo ostrą i zarazem gorzką konkluzję o potrzebie antidotum na sztukę naszych czasów.   Być może - zastanawia się - znajdzie się je w namyśle nad dawną sztuką, tak by mogła być źródłem, nie tylko zjawiskiem kulturowym. 

Z drugiej strony jawi się jako bardzo pilna potrzeba demitologizacji doktrynerskiej niechęci wobec tak zwanej literatury w sztuce (malarstwie), która zbyt często służy jako wytłumaczenie wszelkiej indolencji twórczej, także intelektualnej. Dzisiaj trzeba ją postrzegać jako choćby nić procesu myślowego, bez którego jakakolwiek racjonalna działalność - w tym najbardziej nowa i nowoczesna - nie mogłaby mieć żadnego sensu. Innym podtrzymywanym dogmatem jest wrogość wobec piękna. O jego fikcyjności najlepiej przekonuje, przewrotnie - ale i konsekwentnie estetyczna - co do własnych  założeń myślowych, wysoce wyrafinowana praktyka nowej sztuki.

              Artysta nie może nie iść, jak to bywa zawsze, drogą indywidualnych odkryć i realizacji. Dobrym tego przykładem, wziąwszy pod uwagę konsekwencje postawy, jest  Giorgio de Chirico. W 1974 wypowiedział te najwyższej próby poetyckie, ale i w takim samym stopniu filozoficzne, słowa: „Ogrom tajemnic i zagadki metafizycznej zawarty jest w cieniu człowieka idącego w słońcu”.

Świeżość, otwartość, wrażliwość, zdziwienie i analityczna umysłowość są w postawie artysty nieodzowne. To przenosi się na jakość sztuki. I daje ciekawą atmosferę kulturalną.

I nie chodzi o niedostrzeganie zasadniczego przełomu jaki dokonał się w sytuacji antropologicznej. Rzecz w tym, aby nie ustawać w wysiłkach woli (Camus). W interesującym nas tu obszarze chodzi o odkrycie, odkrywanie wciąż na nowo potencjału sztuki, by znów stała się inspiracją i mądrością a nawet proroctwem (Lippi). To chyba jest możliwe. Bo przecież sztuka to przedziwny wehikuł wymiarów: fizycznych, strukturalnych i znaczeniowych. Chyba, że istnieje coś takiego jak fatum.









                                                                                      



[1] Albert Camus, Dżuma, s. 40, PIW, 1957
[2] Ibidem, s. 98
[3] Massimo Lippi, Piękno zbawi świat, Sacrum i sztuka, życie i sztuka, Miejska Galeria Sztuki, Częstochowa,  2004, s. 147-152
[4] Alicja Kępińska, Energie sztuki, W P „Wiedza Powszechna”, Warszawa, 1990
[5] Massimo Lippi, Piękno zbawi świat, s. 149
[6] Albert Camus, Dżuma, s. 74
[7] Marek Meschnik, Biuro Wystaw Artystycznych w Katowicach 1949-1999, Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Katowice, 2001
[8] A. Camus, Dżuma, s. 163
[9] Ibidem, s. 9
[10] Joanna Stasiak, Dlaczego „Bachantki”, Bachantki – malarstwo, rysunek, Galeria – in spe -, s. 4
[11] Wojciech Suchocki, Zamiast metod kilka pytań (albo nadzieja na inną historię),  Sztuka w okresie PRL-u, Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego Zakład Historii Sztuki Nowoczesnej, Kraków 1999
[12] Massimo Lippi, Piękno zbawi świat, s. 148
[13] Anna Wrońska, Eurypides i malarze, Bachantki – malarstwo, rysunek, Galeria – in spe -, s. 6