sobota, 7 marca 2015

Nowoczesność i klasycyzm. O nieredukowalności wartości malarskich na przykładzie twórczości malarskiej Janusza Rafała Głowackiego



Pisząc o wybitnym malarskim ouvré Janusza Rafała Głowackiego należy zmierzyć się z historią przebiegu procesu modernizacji tej dyscypliny sztuki. Pomoże to rozpoznać i zwrócić uwagę na jej istotne cechy, wartości i miejsce, czyli znaczenie. Takie odniesienie i próba ukierunkowanej, ze świadomością koniecznych wyborów, analizy z mojej strony jest jedynie uzasadnione, szkicuje ono szerszy kontekst sytuacji kulturowej i duchowej, w obrębie których malarzowi pozostało działać. Tym bardziej, że przestrzeń jego biografii kreuje twórczość, która miała swoją dynamikę i drogę ewolucji. Początkowo zaraz po studiach w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, była to kreacja bliska secesyjnej symbolizującej nastrojowości, później przeszła ona przez okres silnie rozbudowanego kompozycyjnie, ekspresyjnego koloryzmu, aż do – ciągle trwającej – trzeciej fazy pogłębiania strukturalnego i wyrazowego malarskiego waloru przedstawień. Jest to zatem droga stałego u Głowackiego syntetyzowania i rafinacji obrazu świata w jego polach artystycznej wizualnej ekwiwalencji. Zawsze cechuje się niepowtarzalną, wibrującą nutą, liryzmu i pewną groteskowością Weltschmerzu, czyli silnego czynnika duchowo-uczuciowego, przepajającego jego na wskroś oryginalny malarski świat.  Taki nastrój nostalgii jest charakterystycznym skądinąd rysem sztuki żydowskiej. Drugą stale kultywowaną warstwą tego malarstwa jest podejmowanie z największą z możliwych pieczołowitością, i w takim stopniu udanego, wykonawstwa stopów i tonów kolorystycznych o przebiegach w rejonach niekończących się wirtuozyjnych pasaży. To podstawowe zagadnienia aktywizujące wizualne projekcje dzieł malarskich Głowackiego. 
 Powinniśmy zatem pamiętać o historycznym kontekście sztuki i osobistego losu, w których już z wyboru realizowana jest droga malarza-kreatora. Wspomniany kontekst determinuje bowiem nurty awangardowe i progresywne, te najbardziej aktualne, poza którymi fatum wyznacza obszary artystycznego samorodnego ahistoryzmu i nieadekwatności, chociaż w istocie także przez modernizm akceptowane. Głowacki świadomy tych wpływów, kształtuje własną wizję unikając skrajności. Asymiluje tendencje modernizmu, polegające na cenieniu krańcowo silnego uproszczenia, ale jest demiurgiem zachowującym autonomiczną subiektywność drogi środkowej, panującym nad stwarzanym światem zjawisk sztuki. U niego tendencja upraszczająca nie przechodzi w minimalistyczny i nihilistyczny reizm. Jest też wierny - w największym na ile można stopniu - wielkim tradycjom malarskim, wyrażającym kult magicznego piękna, zaklętego alchemicznymi formułami materii koloru. 
Przybliżę więc kontekst wewnętrznego dyskursu sztuki nowoczesnej, by uświadomić wysiłek malarza zmierzający do znajdowania własnej drogi wśród kulturowych determinantów epoki, i by uczynić czytelnym zajęte przez niego stanowisko i określające go cechy i właściwości.
Walka ze sztuką malarską jako dziedziną zmierzającą do klasycznej, akademickiej doskonałości ma swoją długą już tradycję. Podjął ją, dążący do nowoczesności, ruch modernizujący. Niestety jednak mający też swe pokłady wręcz kontrkulturowe i antyintelektualne. Następstwa jego strategicznej ofensywy nie są takie proste jakby się z pozoru zwolennikom postępu wydawało, oczywiście zakładając ich dobrą wolę. Prąd ten stosuje i narzuca jako objawienie własne dogmaty, często jest to artykułowane nowym językiem, jego jednym z objawów są nieskończenie pleniące się Izmy. Ma też ściśle określony lewicowy światopogląd, który na różne sposoby propaguje, dając odczuć, że jest on jedynie słuszny. A co najgorsze usankcjonował malarstwo amatorskie i szeroko otworzył drogę wszelkiej dowolności, często jednak dochodzi do tych zjawisk ze względu na brak posiadania kryteriów i właśnie atmosferę dezawuacji sztuki wysokiej.  Piotr Piotrowski wskazał na apel komunistycznych-futurystów, czyli środowiska literatów i malarzy (Majakowski, Brik) powstałego po rewolucji październikowej: „Należy zmobilizować masy do twórczego amatorstwa”. Mamy zatem jednoznaczne potwierdzenie znamiennego wyznacznika nowej sytuacji, polegającego także na przemianowaniu się kubo-futuryzmu w komunistyczny futuryzm.
Niezależnie od osaczenia przez polityczne wikłające meandry, artyści wchodzą czasami świadomie w rolę polityków. Czynił tak już chociażby Courbet czy David, ale tak naprawdę twórcy awangardy robią to masowo i deklaratywnie, oczywiście najczęściej wiążą się z ruchem komunistycznym, tak jak Picasso, dadaiści (Grosz, Huelsenbeck), rosyjska lewica (konstruktywiści, Malewicz, produktywiści), Breton i surrealiści.  Pionierzy zaangażowania politycznego a nawet militarystycznego, futuryści, sławili wojnę i - akurat jako jedyni - opowiadali się za faszyzmem. O ile wiem J. R. Głowacki nie wie nic o polityce...więc tym samym nie musi się wikłać w sploty niedorzeczne i nie do rozwikłania. Zachowuje on bowiem przekonanie o uniwersalistycznych wartościach Ars, jako jedynie ważnych. Nie miesza tych oddzielnych porządków, i nie musi się jak to niejednokrotnie było u artystów awangardy poddawać jej naciskom, choćby miało to przybierać formy z pozoru dobrowolne.
Prądowi zmian w sztuce towarzyszy niesłychanie rozbudowana retoryka manifestów i skandalicznych wystąpień. Zawsze o jednoznacznym wymiarze sprowadzającym aktywność nowoczesnych do zwalczania wszystkiego tego, co już było. Czyli dorobku kultury, skarbów piękna i refleksji, zatem europejskiej humanistycznej samowiedzy. Mający precedensowe znaczenie futuryzm włoski, spłodził ponad pięćdziesiąt manifestów, w tym dotyczących futurystycznej przebudowy wszechświata i spraw kulinarnych. Datuje się on już na rok 1908 (sic!).
Warstwa słowa jest dla awangardy kluczowa, dlatego przy tak bardzo rozwijanych systemach spekulacji myślowych dochodzi często do zawiłości czy wręcz sprzeczności logicznych. Niekiedy są to po prostu zaprzeczenia i brak konsekwencji, co znamionuje ideologiczny punkt wyjścia. Jakby też nie odżegnywano się niekiedy w nich   od wzniosłości,  naszpikowane są rozumieniem metafizycznym i mistycznym. Zazwyczaj są to też utopijne i hermetyczne narracje. Niemniej dogmaty ulegają przed naporem polityki jak u Malewicza lub po prostu samego życie, choć nie bez wpływy nań polityki, jak u Mondriana. Dwóch skrajnie rygorystycznych myślicieli i praktyków sztuki zredukowanej, zaczynającej od zera od form elementarnych przejawień plastycznych. Świat teorii Głowackiego to przyswajanie sobie klasycznych reguł, owszem poznawanie doktryn sztuki (całej sztuki, jednej sztuki) i refleksja ujęta w szatę poetyckiej baśni.
W polu walki nowego ze starym z największym trudem toruje sobie miejsce ważki i nie do przecenienia nurt indywidualistów. Może bardziej należy tu de Chirico niż sam Picasso, Jawlensky i Alechinsky, Chagall i Modigliani, Kandinsky, Klee i Balthus...chyba Ernst, Bolesław Cybis, Tamara Łempicka... Nie tak jak progresywiści retorycznie ofensywnie nachalni i wyrafinowani, co nie znaczy, że nie mający szerokiej wiedzy i pogłębionej refleksji i co najważniejsze świadomości nieprzemijających wartości, jednak przywiązani do  subiektywnej ekspresji i własnego, nie kolektywnego czy masowego,  tonu. Łempicka potrafiła sprzeciwić się modnemu zapatrzeniu rzesz artystów na Cézanne’a. Picasso i de Chirico mieli okres klasycyzmu. Bliskie im poczucie sensu spokojnej i klasycyzującej formy przejawiali Włosi z grupy Novecento. Duch klasycznej szlachetnej prostoty cechuje Głowackiego.
Wielka awangarda zaczęła się wraz z upadkiem narracji wieku XIX, w którym wystąpiły jej ruchy porodowe. Z dzieła akademickiego, zdejmowano kolejne jakości - warstwa po warstwie. Zauważyli to Seldmayer i Tarabukin. Chociaż, jak chce Dawid Burluk (r. 1912) historia malarstwa zaczęła się dopiero w XX wieku, wcześniej - jak uważał - „malarstwo jako sztuka” nie istniało. Czy takie stanowisko ma jakikolwiek potencjał polemiczny? Czy jest poważne? Czy można przekreślić jednym nieodpowiedzialnym spaczonym zdaniem historię wspaniałej dziedziny jaką są dzieje sztuki i wiedza o niej? Odpowiadam: Nie panie Dawidzie! I zapewne J. R. Głowacki zgadza się ze mną. Miłość do sztuki, jej historii liczącej już 40 tysięcy lat, przebija na różne atrakcyjne sposoby z jego pociągających misternych barwnych fabuł.  Wiem, że podczas pobytu we Włoszech uległ niezwykłemu wrażeniu wywołanemu przez dzieła mistrzów renesansu, podziwiał je i inspirowały go w najwyższym stopniu. 
Przypomnijmy. Dzieło akademickie musiało być skończone, stosowne (decorum), erudycyjne (costum). Przyswojenie jego arkan polegało na kilkuletnim wielu etapowym studium i teorii, wystawiania prac i oceny, w tym nagród (Prix de Rome).  Za rzecz naturalną i tym samym postrzeganą jako niezbywalną uważano wzór kanonów piękna greckiego klasycyzmu i wysublimowanej wizualnej malarskiej poezji Rafaela.  To w XVII wiecznej paryskiej Królewskiej Akademii Malarstwa i Rzeźby zainicjowano sympozja, wystawiennictwo sztuki, krytykę i towarzyszące wystawom katalogi. To nie była sztuka konwencjonalna tylko doskonała, a jej mistrzowie byli ludźmi wiedzy (niejednokrotnie hermetycznej) i uczonymi (doctor pictor, scavans). Niestety akademickie dzieło zostało obrane przez progresywistów jako obiekt szyderstwa i wzgardy.  Co za los. Przecież tylko na terenie studiów w akademii można dojść do zrozumienia mądrości sentencji Ars auro gemmisque prior i Ars longa vita brevis. Są to dewizy J. R.  Głowackiego.
Doszło do tego, że jak kiedyś akademia odrzucała odstępców, dziś nawet na współczesnych akademiach sztuk pięknych odrzuca się podejście akademickie wobec dzieła.
Romantycy jako pierwsi doszli do wniosku, że już szkic sam w sobie jest dziełem. Potem przyszła moda na malowanie w plenerze, jak w szkole Barbizon, naturalistyczny realizm Courbeta, swobodny i dość dowolny koloryzm impresjonistów, pogłębiony naukowo dywizjonizm barwny neoimpresjonistów, ekspresjonizm, symbolizm i protokubizm postimresjonistów i w pełni już dogmatyczną abstrakcję w końcu. A przy okazji przyszło uznanie dla szeregu malarzy niedzielnych (Rousseau). Jednak to operacje z przełomu pierwszej i drugiej dekady zeszłego wieku; retoryczne futurystów a praktyczne kubistów i Duchampa doprowadziły początkowo do włączenia w obręb dzieła sztuki obcego ciała, czyli dosłownej realności przedmiotów, by ostatecznie usankcjonować już realne przedmioty jako byty artystyczne same w sobie. Co w wydaniu bolszewickich produktywistów oznaczało, że artysta jest robotnikiem i niczym innym, a konstruktywiści zgodnie z materializmem interesowali się tylko sztuką jako przedmiotem.
Oddzielne miejsce należy się ojcu antysztuki i antymalarstwa M. Duchampowi z odkrytymi przez niego ironiczno-szyderczymi przedmiotami gotowymi
Należy uświadomić sobie do jakiej wolty umysłowej doprowadził pęd do postępu i nowości i spytać o faktyczny kierunek tej marszruty (termin tak samo wojskowy jak awangarda). Wydaje się, że nie doprowadził do odkryć fascynujących horyzontów w krainie artystycznych bytów. A jest tak głównie z powodu zapiekłej a nieuzasadnionej i przez to niepłodnej mody na walkę z pogardzanym naśladownictwem w sztuce form świata realnego. Dlatego mimetyzm – przedstawieniowość i rozpoznawalność – ustąpił miejsca realnym fetyszom. Niczym akrolity, które jednak otwierały zaledwie drogę wspaniałej sztuce Grecji. Zaleźliśmy się w ślepym zaułku dekonstrukcji. Mistyfikuje się nowe źródła – symulakry, o nierozpoznawalnej naturze istniejące tylko w przestrzeni zmasowanej symulacji. Jednak to stare źródła dalej są ożywcze i inspirujące, jeżeli umie się jak Głowacki, czytać nieprzebrane bogactwo psychiki i natury.
Swoją drogą, awangarda niechcący realizuje zapisany biblijne ikonoklazm. Zakaz przedstawień.
Punktem kulminacji tendencji nowatorskich jest już tylko uznanie wszystkich za artystów i wszystkiego za sztukę. Tu jednak Głowacki jest na uboczu, i w tej samej mierze nie podejmuje się ekscesów sztuki konceptualnej, perfomance, instalacji i obiektów - tym bardziej, że ima się plecionkowej tradycyjnej ornamentyki w rzeźbie. I to rzeźbie w kamieniu, co dzisiaj jest absolutną rzadkością, unikatem. Obca mu jest szuka krytyczna z jej jednoznacznym osaczającym naciskiem ideologicznym i antyestetycznym czy wręcz turpistycznym. A już zupełnie nie kuma się z tak zatrważająco popularnym popbanalizmem.  Jak obcy jest mu wszelki naturalizm typu fotograficznego.
Jego sztuka z najwyższym pietyzmem dba o swą subtelną materię, bo w niej artysta stwarza poetycką aurę wewnętrznego duchowego pierwiastka i światła uczuciowego życia. Życia jako sprawy intymnej w świecie przyrody, z którą obcuje na co dzień mieszkając z dala od miasta, w którym pracuje jako profesor w Instytucie Sztuk Pięknych, a które to miasto go nie zna, bo nie jest w stanie rozpoznać jego wartości.  To miasto czci banał i kicz, czyli antytezy wartości sztuki Głowackiego. Lubi się tu ahistoryczną nowoczesność, jak teatry malowania i rysowania, będące niedorzecznymi próbami nadążania za duchem czasu – performance. Głowacki na to nie idzie, bo to w samotniczym trudzie, jak i odosobnionym i intymnym obcowaniu ze sztuką, daje się wyraz jej powagi i tajemnic. Jej wartościami nie kupczy się. Dlatego Głowacki nie umie się też lansować. Jest kuriozalnym antyprzykładem lansu.
W swym Manifeście realistycznym z 1920 r. Pevsner i Gabo tak widzieli  omawiane tu zagadnienia, które z największą dozą uproszczenia można sprowadzić do redefinicji sztuki i jej relacji do życia:
„(...)
Życie bowiem nie zna piękna jako miernika estetycznego.
Rzeczywistość – najwyższym pięknem.
Życie nie zna ani dobra, ani zła, ani też sprawiedliwości jako miary moralnej.
Konieczność – najwyższą i najsprawiedliwszą ze wszystkich moralności.
Życie nie zna wyabstrahowanej przez rozum prawdy jako miary poznania.
Czyn – najwyższą i najistotniejszą prawdą.
Przestrzeń i Czas są jedynymi formami, na których budowane jest życie, dlatego też na nich trzeba budować sztukę.
Pracy naszej nie mierzymy łokciem piękna, nie ważymy odważnikami nastrojów i subtelności.
(...) przedstawiając rzeczy, zrywamy z nich etykietki właścicieli, wszystko co przypadkowe i lokalne, a pozostawiamy w nich tylko rzeczywistość i ujawniamy ukryty w nich trwały rytm sił.
1) I dlatego w malarstwie odrzucamy kolor jako element malarski.
2) Całkowicie odrzucamy w linii jej wartość opisową.         
(...) sztuka nie może i nie powinna być schronieniem gnuśnych, pocieszeniem zmęczonych, usprawiedliwieniem leniwych. Powołaniem sztuki jest towarzyszyć człowiekowi wszędzie, gdzie trwa jego niestrudzona działalność. Przy obrabiarce i przy stole, podczas pracy (...)”
Czy można dać lepszy przykład pomieszania pojęć, dezynwoltury i relatywizmu, zaprzeczających istocie sztuki, jako uniwersalnej autotelicznej wartości indywidualnej i transpersonalnej, można i to chyba niestety wiele, zbyt wiele. Oczywiście musimy pamiętać o rewolucyjnym kontekście powstania tekstu. I dlatego jest to najlepszy przykład jak mści się na sztuce jej flirt z polityką czy masową modą. W tym środowisku jak i na Zachodzie w drugiej i trzeciej dekadzie XX wieku prześcigano się w deklaracjach śmierci sztuki. W Rosji dodatkowo wyraźnie wybrzmiewała niechęć do jej dotychczasowego burżuazyjnego charakteru. Teraz sztukę traktowało się jako produkcję potrzebnych proletariatowi rzeczy, artysta nie był indywidualnością twórczą ale inżynierem komunistycznego ładu wizualnego i przemysłowego. Ów ład obejmował całość rzeczywistości nie płótno ze sztalugą. Takie deklaracje składali wszyscy, w tym teoretycy, poza malarzami tradycyjnymi; Gan, Majakowski, Brik, Burluk, Stiepanowa, Rodczenko, Lissitkzy...Sztuki jako estetycznego pola obrazu miało już więcej nie być. Tak jak skończył się stary porządek społeczny z monarchią i religią, burżuazją i mieszczaństwem.
Z kolei artyści zachowawczy swą polityczną i moralną klęskę ponieśli w momencie (1922 r.) kiedy zwrócili się o bezpośrednie dyrektywy do bolszewickiej centrali. Jednak ich dzieła są najczęściej wytworne malarsko i pełne wirtuozerii kolorystycznej, jak chociażby Isaaka Brodskiego i Abrama Archipowa.
Żeby nie było wątpliwości oto te zaklęcia tego rytuału „nie-sztuki”, w 1920 roku Rodczenko i Stiepanowa, prawdopodobnie także Tatlin wzywają w Programie grupy produktywistów:
„Zadaniem grupy konstruktywistów jest formułowanie komunistycznego wyrazu materialno-konstrukcyjnej pracy.
1. Podstawową przesłankę stanowi naukowy komunizm oparty na teorii materializmu historycznego.
3. Na płaszczyźnie agitacji:
(a) Grupa stoi na stanowisku bezlitosnej wojny ze sztuką.
(b) Grupa zaświadcza, że ewolucyjne przejście od kultury artystycznej przeszłości ku konstrukcyjnie budowanym komunistycznym formom nie jest możliwe.
Hasła konstruktywistów:
1. Precz ze sztuką. Niech żyje technika.
2. Religia jest kłamstwem. Sztuka jest kłamstwem.
3. Zniszczyć ostatnie pozostające powiązania myśli ludzkiej ze sztuką.
4. Precz ze strzeżeniem tradycji artystycznych.
5. Precz ze sztuką, która jedynie kamufluje ludzką impotencję”.
To co wyróżniało środowisko radzieckie, to zwrócenie roli na kolektyw jako siłę, która zajęła miejsce indywidualnego i samotnie pracującego artysty. 
J. R. Głowacki jedyny kolektyw jaki zna i ma to liczna rodzina...
I jeszcze Osip Brik, artykuł Dość ugodowości: „Całkowicie potwierdzają się słowa Marksa o wielowiekowych tradycjach, jak zmora ciążących na świadomości współczesnych. Wciąż jeszcze żywe są – zdawałoby się dawno już usunięte z leksykonu marksistowskiego – pojęcie „prawdy absolutnej”, „kultury ogólnoludzkiej”, „świętej sztuki”, „wiecznego piękna” i inne pustodźwięki z arsenału burżuazyjnych kłamstw i oszustw. Zwłaszcza w sztuce!”
A także A. Gan, Kostruktywizm, 1922: „Sztuka umarła! Sztuka jest jak religia, niebezpieczną słabością, ucieczką od rzeczywistości...Poniechajmy malowania obrazów, tej działalności spekulatywnej i przystosujmy zdrowe bazy sztuki – kolory, linie, formy, materiały – do realnego działania, do konstrukcji”.
Jak również Wawra Stiepanowa: „„Świętość” dzieła sztuki będzie zniszczona”.
A za nią koryfeusz i mentor surrealizmu André Breton: „Rzucajcie wszystko! Wychodźcie na drogi!”.
              Rozumiemy już lepiej jakie ciśnienie nakierowane na wykluczenie z Art Worldu towarzyszy artystom takim jak Głowacki, którzy wbrew tym wszystkim szablonom robią po prostu swoje, czyli to co wynika ze zobowiązania malarza do podjęcia twórczej relacji z życiem jako wartością witalną, duchową, uczuciową. Do twórczego namysłu i wysiłku, by sztuka była – jak zawsze - rezerwuarem wzruszeń i estetycznej wzniosłości, podporą wiary i schronieniem, pełnym znaczeń i wartości universum.
              Ten kierunek napaści na tradycję i wartości, dobitnie aczkolwiek nie bez karykaturalnych efektów, zawierają mniemania Majakowskiego. Czas okazał, że były chybione, a to co jego zdaniem napiętnował używając pociągających i trafnych poetycko sformułowań miało zostać. Jest to przykład jak czas ironicznie traktuje wszelką nowość dla nowości. Majakowski, pierwszomajowa odezwa do malarzy, 1923 r.:
„Przestańcie nakładać kolorowe łaty na to, co zostało wyżarte przez myszy czasu.
Przestańcie przyozdabiać i tak już nieciężkie życie burżuazji.
Rozgimnastykujcie siły artystów, aby mogli ogarniać miasta, aby brali udział we wszystkich budowach świata!
Dajcie ziemi nowe barwy, nowe kształty!
Wiemy, że to są zadania nie na siły i nie na pragnienia odosabniających się „kapłanów sztuki”, którzy strzegą estetycznych granic swoich pracowni.
1-go maja, w dniu demonstracji jednolitego frontu proletariatu, wzywamy was, którzy kształtujecie świat:
Burzcie granice „piękna samego przez się”, granice szkółek artystycznych!
Włączcie wasze wysiłki we wspólną siłę kolektywu!
Wiemy, że na to wezwanie nie odezwą się esteci starzyzny, napiętnowanej przez nas określeniem „prawicowi”, esteci, którzy czekają na zesłanie ducha świętego natchnienia.
Wzywamy „lewych” rewolucyjnych futurystów, wynoszących sztukę na place i ulice, wytwórców, którzy dokładnie obliczają natchnienie, którzy włączają do natchnienia dynamo fabryki,  konstruktywistów, którzy zastępują mistykę twórczości opracowaniem materiału.
„Lewi” świata!
Niezbyt dobrze znamy wasze imiona, nazwy waszych szkół, ale wiemy na pewno – wyrastacie wszędzie, gdzie narasta rewolucja.
Wzywamy was do ustanowienia wspólnego frontu lewej sztuki – Czerwonej Międzynarodówki Poszukiwań!”
To zdanie brzmi kompletnie rozbrajająco: „Niezbyt dobrze znamy wasze imiona, nazwy waszych szkół, ale wiemy na pewno – wyrastacie wszędzie, gdzie narasta rewolucja”.
              Głowacki jest artystą i malarzem według nomenklatury Brika czystowikiem, czyli zwolennikiem sztuki czystej i dodam kultury wysokiej. Brik umiał się tutaj zdobyć na krytycyzm wobec awangardy.  O. M. Brik Do przemysłu!, 1923 r.: „Istnieją malarze, którzy szybko sobie przyswoili modny żargon konstruktywizmu, zamiast „kompozycja” używają słowa „konstrukcja”, zamiast „malować” – „kształtować”, zamiast „tworzyć” – „budować”. Ale malują ciągle to samo: obrazeczki, pejzażyczki, portreciki.
Są też inni malarze – nie malują obrazków, pracują w przemyśle, tak samo rozwodzą się nad materiałem, fakturą, konstrukcją, ale i tym razem wychodzą z tego tylko staroświeckie ozdabianie, stosowanie, kogutki i kwiateczki, kółeczka i kreski.
I są jeszcze inni – co ani nie malują obrazków, ani nie pracują w przemyśle, ale „badają w sposób twórczy”, „odwieczne prawa” barwy i kształtu. Nie istnieje dla nich, nic ich nie obchodzi realny świat rzeczy. Z wyżyn swych mistycznych objawień patrzą z pogardą na każdego, kto profanuje „święte dogmaty” malarstwa, pracując w przemyśle czy innej dziedzinie kultury materialnej.
Trzeba mieć dużo siły woli i wytrzymałości, by nie wrócić do cichej przystani kanonizowanego malarstwa, nie zacząć „tworzyć” tak jak malarze „czystowiki” lub nie zabrać się do ornamentyki przeznaczonej dla filiżanek i chusteczek, czy nie malować obrazków do zacisznych jadalni czy pokojów sypialnych.
Rodczenko ma rację. Dla każdego, kto umie patrzeć, jest rzeczą jasną, że malarze mają przed sobą tylko jedną drogę – tę która wiedzie ku przemysłowi.
Istnieją konsumenci, którym nie trzeba ani obrazów, ani ornamentów, którzy nie boją się żelaza i stali.
Ci konsumenci – to proletariat. Wraz z jego zwycięstwem zwycięży konstruktywizm”.
              „Trzeba mieć dużo siły woli i wytrzymałości, by nie wrócić do cichej przystani kanonizowanego malarstwa, nie zacząć „tworzyć” tak jak malarze „czystowiki”” – równie dużo jak się okazuje trzeba ich mieć, by ją opuścić. Wszystkie kierunki awangardy rosyjskiej i radzieckiej; futuryzm, kubizm, kubofuturyzm, produktywizm, zmodyfikowany przez komunizm suprematyzm i konstruktywizm przegrały ostatecznie ze współczesnymi sobie akademikami. Nie piszę o tym bym nie miał cenić odkryć i ambicji awangardy, i by miała mnie cieszyć przegrana doniosłego myślowego i historycznego eksperymentu. Ale by zwrócić uwagę na także praktyczną, agitacyjną jeśli trzeba, przydatność akademickiej szkoły kultywującej biegłość mistrzowskiego warsztatowego wykonawstwa.
              Dzisiaj mamy żałosne wspomnienia impresjonizmu w plenerach, a   produktywizmu w plenerach na hucie (sic!). Natomiast gubi się wiedzę o sensie zachodzących przewartościowań i pamięć o niezbywalności akademickiego nauczania.  Nie trudno zatem zrozumieć, że likwidujący wymagania wobec wiedzy i warsztatu postęp likwidował akademie sztuk pięknych, jak podczas rewolucji francuskiej i październikowej.
              Jak wspomniałem Głowacki na plenery nie musi wyjeżdżać; on żyje w plenerze i plenerem, po prostu na malowniczej wsi z lasem nieopodal, rzeczką (kiedyś rzeką o krystalicznie czystej wodzie z mnóstwem ryb, tatarakami i ptactwem) i wielkimi łąkami (kiedyś rozległymi mokradłami i torfowiskiem, ówcześnie nawet z bocianami). To inspirujące go tereny pradawnego słowiańskiego osadnictwa z archeologicznymi śladami Rzymu...Robi zielniki, gromadzi książki o ptakach i rybach.  Jest numizmatykiem.
Mylili się awangardziści twierdząc, że malarstwo umarło, że już go nie ma. Mylił się Rodczenko, który uważał, że „Obraz nieprzedstawiający opuścił muzea; nieprzedstawiający obraz sam jest ulicą, skwerami, miastami i całym światem”. Nie miał racji twierdząc, że: „Sztuka przyszłości nie będzie wygodną dekoracją rodzinnego domu. Ona będzie tak niezbędna jak 48-pietrowy drapacz chmur, potężne mosty, radiostacja, aeronautyka i łodzie podwodne, które zostaną przekształcone w sztukę”. Nie udało się jemu i Malewiczowi wyzwolić malarstwo  z „tyrani przedmiotów” (Andrée Boudier).
Trzeba zaznaczyć, że Głowacki jest otwarty na działania poszerzające możliwości wyrazowe materii malarskiej. Można u niego rozpoznać echa frotażu Ernsta czy dekalkomanii Domingueza. I czyni to w duchu nowatorskiej innowacji zgodnie z myślą sformułowaną przez Kandinsky’ego, który pisał „Lepiej jest z zawiązanymi oczyma rzucić paletą w płótno, uderzyć kułakami lub siekierą w glinę czy marmur, siąść na klawiaturę, niż ślepo i bezdusznie pozostawać niewolnikiem wyświechtanego szablonu”.
Malarstwo J. R. Głowackiego podlega ciągłym ożywczym i odradzającym je artystycznie reinterpretacyjnym zmianom. Znajdziemy w nim archetypiczne światy, wątki z chrześcijańskiej i baśniowej ikonografii, a także pokłady zakamuflowanej treści. Artysta snuje opowieści o przygodach i niezwykłych przeżyciach codzienności. To głównie przestrzeń wyobraźni dziecięcej, jej najrozmaitszych poziomów. Są tu zadziwiające motywy jak zamki i inne przedmioty, unieruchomione matryce zastygłych dziecięcych wrażeń i wspomnień. Są to ikony świętości dzieciństwa. Taki typ wyobrażanego egzystencjalnego toposu miał liryzm Witolda Wojtkiewicza. Głowacki odmiennie kształtuje swoje wizje, swoiście i szczególnie. Jego przedstawienia są równie co Wojtkiewicza niezwykłe, poczęte z mocy czarownej Natury. Przefiltrowane w poetyckie abstrakty, iluzyjnie i wizyjnie sugestywne. Byty wizualnej wyobraźni.  W podróży poprzez wielowymiarowe narracje towarzyszy nam stale nuta jakieś odwiecznej nostalgii, obecność zachwytu i jakby spodziewanego możliwego przerażenia, splecionych ze sobą. Życie jest piękne, zachowuje urodę, psychiczne ciepło i światło. Pociągające i niepokojąco tajemnicze. Jednak gdzieś w nim chyba czai się cień, niczym podstęp niefartu i czasu, wyczuwalny, choć prawie niewidoczny, rozpraszany lśnieniem i blaskami, aurą. To kruszec kruchego, magicznego życia. Ta sztuka obdarza je wiecznością, jesteśmy w zaklętym skarbcu aktywizującym osobiste doznania i uniwersalną pamięć.
Jak się okazało, najnowsze obrazy są ostatecznym rozstrzygnięciem kierunku syntetyzującego i upraszczającego w tym malarstwie. Paleta barw silnie przygasła, nie tracąc na intensywności. To okres mroku, krańcowy monochromatyzm sięgnął zenitu, dominują odcienie subtelnych i wysmakowanych, dystyngowanych czerni. Przedstawienia są już niemalże i jedynie zagadkowymi figurami geometrycznymi. To jakby wieszczenie grozy i katastrofy. Sylwety nabierają, niespotykanych wcześniej, gorączkowych wypiętrzeń, co przypomina wysmukłe podpory i nogi słoni u Dalego. Wikłają się też we własne jakby kalejdoskopowe odbicia i zwielokrotnienia niczym w op- i pop-arcie.  
Czy nastąpi nowy okres w malarstwie Głowackiego, a jeżeli tak to jaki będzie? Są dwa wyjścia, może być on rekonstrukcją i scaleniem wszystkiego co było dotychczasowym doświadczeniem wraz z powrotem do szerszego, bogatego widma barwnego lub abstrakcją z położeniem akcentu na dominację  zadziwiająco wrażeniowej materii.  Oczekiwanie na tę decyzję jest frapujące dla fanów tych fascynujących malarskich przygód.
                                                                                 Piotr Głowacki
Wybrana bibliografia:
Andrée Boudier, Konstruktywizm rosyjski, „Wielcy malarze, ich życie, inspiracje i dzieło”, nr 131, 2001.
Baudrillard  Jean, Spisek sztuki, Wydawnictwo Sic! S.C., Warszawa 2006.
Grabska Elżbieta  i  Morawska Hanna Wybór i opracowanie, Artyści o sztuce. Od van Gogha do Picassa. Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1977.
Kotula Adam, Krakowski Piotr, Malarstwo rzeźba architektura. Wybrane zagadnienia plastyki współczesnej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1981.
Piotrowski Piotr, Artysta między rewolucją i reakcją. Studium z zakresu etycznej historii sztuki awangardy rosyjskiej, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Seria Historia Sztuki nr 22, Poznań, 1993.
Porębski Mieczysław, Granica współczesności 1909-1925, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1969.
Turowski Andrzej, Wielka utopia awangardy. Artystyczne i społeczne utopie w sztuce rosyjskiej 1910-1930, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1990.