Wydaje się czymś właściwym i przydatnym ożywienie
refleksji nad człowiekiem i artystą u progu XXI wieku. Unikniemy przynajmniej chociażby
w ten sposób zarzutu „zbrodniczej beztroski”,[1] na
wypadek, gdyby komuś kiedyś przyszła ochota na historyczne rozliczenie. Zapewne
zamiar ten poprzestać mógłby na sondowaniu aktualnego stanu umysłowości i
duchowości samego człowieka. Lecz ponieważ nasza codzienna aktywność
dotyczy sztuki, siłą rzeczy uzasadnienie ma łączenie bardziej ogólnego w
charakterze namysłu nad nami (człowiekiem) z aspektem dotyczącym cech twórcy
współczesnego i wynikających zeń kulturowych konstatacji.
Myśląc w obszarach tych zagadnień automatycznie
pojawia się kategoria humanizmu. A z kolei ta bliska nam jest poprzez lekcję
egzystencjalizmu. Pojęcie humanizmu miało u reprezentanta egzystencjalistycznej
postawy życiowo-intelektualno-filozoficznej swoją ironiczną interpretację.
Albert Camus[2]
pisał „głupota upiera się zawsze, zauważono by to, gdyby człowiek nie myślał
stale o sobie. Nasi współobywatele byli pod tym względem tacy sami jak wszyscy,
myśleli o sobie, inaczej mówiąc, byli humanistami: nie wierzyli w zarazy.”
Humanizm wszak, jednak nie z ignorancji a raczej w pełni świadomego wyboru, emancypował
człowieka z uzależniających i ograniczających – jak twierdził – relacji ze
strukturami społecznymi i ideowymi reprezentującymi Boga na ziemi. Zatem
wprowadzał ogląd spraw z laickiego, hoministycznego - w skrajnych przypadkach -
stanowiska refleksyjnego. Co miało konsekwencje w antropocentrycznym
ukierunkowaniu zainteresowań i odkryciu oraz akceptacji znaczenia
indywidualnego bytu osoby i jego przejawów.
Aktualny status
politycznej europejskiej jedności powoduje dodatkowo wzmocnienie siły z jaką odczuwamy
osiągnięcia (zawsze duchowo aktywne) starożytnej myśli, kultury i sztuki greckiej
i rzymskiej. Jednak najsilniejszym wiązaniem Europy od dwóch tysięcy lat było
(jest?) chrześcijaństwo. Massimo Lippi[3], współczesny
rzeźbiarz włoski, mówi zrozpaczony, że „kończy się zdumienie geniuszu chrześcijaństwa,
które sprawiło, że dusza wibrowała duchowymi wizjami i echami nadprzyrodzonymi
w twardym kamieniu albo polichromowanym drewnie.” I uwiąd nadprzyrodzonej
motywacji („usunięcie języka uniwersalnego”) u artystów, widzi jako przyczynę
kryzysu sztuki, która jest teraz tylko
insynuacją artystyczną i towarem. A nawet gorzej, bo – według niego - perwersją
i emblematem bogactwa.
Dla tego wyjątkowo
natchnionego artysty „prawdziwa sztuka to
nie jakiś czas, epoka, to jest proroctwo, które wstrzela się w historię, które
przerywa historię i język”. Pozorną sprzeczność lecz w istocie najgłębsze
dopełnienie tego rozumienia znajdujemy w opinii Alicji Kępińskiej o Mario Merz’u[4],
odwołującym się nie do wiary religijnej ale wartości samej kultury i natury –
pisze ona: „dzieło to pragnie objąć całość losu człowieka, którego
przeznaczeniem jest i kultura, i natura, który powinien odzyskać utraconą
jedność ze swoim czasem i swoją historią, na nowo dotknąć fundamentów swego
bytowania.”
![]() |
płaskorzeźba Kazimierza Kalkowskiego |
Spostrzeżenia te uświadamiają nam
zatem pilną potrzebę postawionych przed sobą na początku zadań, traktowanych od
tej pory już nie tylko wyłącznie w perspektywie praktycyzmu poznawczego lecz
ważkiego zobowiązania. Tak byśmy określili możliwości ewentualnej szansy na wyrwanie
się z „zamkniętego kręgu niesprecyzowanych odczuć”[5] „dni
bez kierunku”.[6]
I szczególnie dlatego, że – przytaczam
także za Camus’em – artysta ma więcej praw niż kto inny. Na tyle więcej, że
zapraszając innych do wystawy posuwa się do zachęcania ich, by „opowiedzieli
się po stronie zła” i „wcielili w rolę katów”.[7] Unaocznić
miały to, na szczęście, jedynie stworzone prace. Tą w sposób skrajnie ponury spektakularną propozycję złożył Artur
Żmijewski wybranym przez siebie uczestnikom wystawy „Partaitag”. Skądinąd
właśnie owa postludzka aura nieczułości (Lippi) i braku jakichkolwiek
ograniczeń (także etycznych) jest bardzo rozpowszechnioną postawą światopoglądową nowych strategii artystycznych.
Sytuacja, w
której tego typu wyzywające, a nawet dotkliwe, działania stają się powszechne
domaga się riposty z naszej strony jako, że jesteśmy wydani na jej dezorientujące
działanie. Przytaczany tu egzystencjalista[8] ustami
jednego z bohaterów powieści wyznawał wręcz kategorycznie, iż idea jest czymś
mizernym od kiedy odwraca się od miłości. Co dodatkowo wzmocnił metaforą budowy
miasta tyłem do zatoki, co sprawiało, że „niepodobna dostrzec morza, którego
zawsze trzeba szukać”.[9]
Pojawia się
zatem zasadnicze pytanie czy artyście w imię absolutnej wolności wolno posuwać
się do rzeczy jednoznacznie wątpliwych. Z drugiej strony przepastną wręcz naturę
obnaża umysłowość o sforsowanych samo ograniczających barierach. Chyba, że u
podłoża prowokacji leży pewność
zobojętnienia i skryta zepchnięta w najgłębsze rejony podświadomości potrzeba wyczekiwanej
reakcji (znaku) ze strony oglądających. Byłoby więc takie działanie absurdalnym
ale jednocześnie rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Liczyć się jednak ono musi ze skutkami często opacznymi dla
artefaktu jak zniszczenie, pikieta, sąd, a wydaje się, że o nich zapomina. Bo
chociaż sztukę prowokacyjną cechuje jakaś nieważkość - jak uważa Joanna Satsiak[10] - to
musi ona zapłacić cenę przekroczenia, która kiedyś była ceną najwyższą. A
dzisiaj liczy - w sposób wyrachowany - na skandal, co jest jednoznaczne z
sukcesem medialnym.
Arsenał środków tak realizowanych
strategii post-sztuki czy jak chce Stefan Morawski po-sztuki świadczyć może
także o desperackiej próbie kształtowania czegoś w rodzaju sztuki totalnej,
zdolnej podjąć morderczą rywalizację o rozgłos z tabloidalnymi mediami reklamy.
Przekonany jestem, że mówię jako reprezentant starego świata (humanizmu) w
ponowoczesnej epoce neodadaistycznych i postkonceptualnych - podlegających
rozmaitym fluktuacjom - prądów artystycznych. Wiem na ile nowa jest sytuacja
ludzka i że chcąc odwoływać się do pozytywnych modeli myślowych najlepiej
opatrzyć je przedrostkiem neo, tak by wyrażały one wolę - chociaż
częściowej - rekonstrukcji ich wartościowych elementów. Jednak czy możliwa jest
do pomyślenia idea nowego humanizmu, który pozwoliłby na jakiś horyzont,
wynikający z chęci oddalenia się od bezosobowej próżni ideologicznej doby
dzisiejszej?
Chrześcijaństwo i mity
śródziemnomorskie to realne rękojmie kultury. Mogą nimi być także immanentne
wartości sztuki. Jak uważał bowiem Jan Cybis[11]
malarstwo ma zbawczo wyzwalać, w czym przypomniał wcześniejsze wypowiedzi
Cezanne’a. Ważne miejsce ma tu także stanowisko artystów w przypisywaniu odpowiedniej
roli własnej dyscyplinie. Masimmo Lippi proponuje artystom na powrót
chrześcijaństwo zamiast „ciemnej zdesperowanej miłości”, wiąże on respekt wobec
człowieka z respektem wobec Boga, gdyż jest przekonany o związku ludzkiej
indywidualności z boską transcendencją i absolutem. Przytacza nawet jako
aktualne wyznanie artystów z Sieny z 1352 roku, którzy przeżywszy epidemię dżumy
deklarowali: „My jesteśmy dzięki łasce bożej tymi, którzy ukazują ludziom
prostym rzeczy cudowne, stworzone w cnocie świętej wiary.”[12]
Ciągle
inspiruje interpretacja mitologii, pożywka kultury greckiej i hellenistycznej,
która wprowadza w „święty las symboli” (Lippi). Anna Wrońska[13] stawia
pytanie: „czy można jeszcze, zamiast zajmować się rozważaniami nad
współczesnymi racjami istnienia sztuki, bez ironii podjąć temat mitu?”
Wiązałoby się to bowiem z odwróceniem dzisiejszego porządku wartości pojęciowych, gdyż - wyjaśnia - trzeba by „zająć się człowiekiem – nie artystą,
losem – nie sztuką, klasycznym tematem – nie popkulturą?”. Z kolei Joanna
Stasiak przypomina, że w antycznym rozumieniu sztuka jest prawdą, co może mieć
ożywczą wartość uprzytomnienia i przywrócenia jej znaczenia. Wydaje się, że artysta
dzisiejszy znajdzie, i znajduje, możliwą do reinterpretacji przestrzeń
ideowo-myślową w świecie mitów i symboli.
Charakteryzując dzisiejszą sytuację
kulturową Stasiak formułuje dobitne określenia o „czasach wzbierającego
barbarzyństwa”, których sztuka ma jako temat brutalizm, feminizm i szaleństwo. Jej
bezpardonowa diagnoza, rodzi bardzo ostrą i zarazem gorzką konkluzję o potrzebie
antidotum na sztukę naszych czasów. Być
może - zastanawia się - znajdzie się je w namyśle nad dawną sztuką, tak by mogła
być źródłem, nie tylko zjawiskiem kulturowym.
Z drugiej strony jawi się jako bardzo pilna
potrzeba demitologizacji doktrynerskiej niechęci wobec tak zwanej literatury w
sztuce (malarstwie), która zbyt często służy jako wytłumaczenie wszelkiej indolencji
twórczej, także intelektualnej. Dzisiaj trzeba ją postrzegać jako choćby nić
procesu myślowego, bez którego jakakolwiek racjonalna działalność - w tym
najbardziej nowa i nowoczesna - nie mogłaby mieć żadnego sensu. Innym podtrzymywanym
dogmatem jest wrogość wobec piękna. O jego fikcyjności najlepiej przekonuje, przewrotnie
- ale i konsekwentnie estetyczna - co do własnych założeń myślowych, wysoce wyrafinowana praktyka
nowej sztuki.
Artysta nie może nie iść, jak to
bywa zawsze, drogą indywidualnych odkryć i realizacji. Dobrym tego przykładem,
wziąwszy pod uwagę konsekwencje postawy, jest Giorgio de Chirico. W 1974 wypowiedział te
najwyższej próby poetyckie, ale i w takim samym stopniu filozoficzne, słowa: „Ogrom
tajemnic i zagadki metafizycznej zawarty jest w cieniu człowieka idącego w
słońcu”.
Świeżość,
otwartość, wrażliwość, zdziwienie i analityczna umysłowość są w postawie
artysty nieodzowne. To przenosi się na jakość sztuki. I daje ciekawą atmosferę kulturalną.
I nie chodzi
o niedostrzeganie zasadniczego przełomu jaki dokonał się w sytuacji
antropologicznej. Rzecz w tym, aby nie ustawać w wysiłkach woli (Camus). W
interesującym nas tu obszarze chodzi o odkrycie, odkrywanie wciąż na nowo potencjału
sztuki, by znów stała się inspiracją i mądrością a nawet proroctwem (Lippi). To
chyba jest możliwe. Bo przecież sztuka to przedziwny wehikuł wymiarów: fizycznych,
strukturalnych i znaczeniowych. Chyba, że istnieje coś takiego jak fatum.
[1] Albert Camus, Dżuma, s. 40, PIW, 1957
[2] Ibidem, s. 98
[3] Massimo Lippi, Piękno zbawi świat, Sacrum
i sztuka, życie i sztuka, Miejska Galeria Sztuki, Częstochowa, 2004, s. 147-152
[4] Alicja Kępińska, Energie sztuki, W P „Wiedza Powszechna”, Warszawa, 1990
[5] Massimo Lippi, Piękno zbawi świat, s. 149
[6] Albert Camus, Dżuma, s. 74
[7] Marek Meschnik, Biuro Wystaw Artystycznych w
Katowicach 1949-1999, Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Katowice, 2001
[8] A. Camus, Dżuma, s. 163
[9] Ibidem, s. 9
[10] Joanna Stasiak, Dlaczego „Bachantki”,
Bachantki – malarstwo, rysunek, Galeria – in spe -, s. 4
[11] Wojciech Suchocki, Zamiast metod kilka pytań
(albo nadzieja na inną historię), Sztuka
w okresie PRL-u, Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego Zakład
Historii Sztuki Nowoczesnej, Kraków 1999
[12] Massimo Lippi, Piękno zbawi świat, s. 148
[13] Anna Wrońska, Eurypides i malarze, Bachantki
– malarstwo, rysunek, Galeria – in spe -, s. 6